Kultura

Wielki powrót Ani?

Jak dawno temu przeczytałaś po raz pierwszy Anię z Zielonego Wzgórza… czy 'Anne z Zielonych Szczytów’? Tak, bardzo możliwe, że już słyszałaś o najnowszym tłumaczeniu Anne of Green GablesAnny Bańkowskiej. Czemu wzbudziło ono aż takie kontrowersje? Dlaczego każdy portal poświęcony kulturze lub literaturze pisze o morderstwie Ani, lub o pierwszym porządnym tłumaczeniu Ani na język polski? Całą sytuację postaram się szybko nakreślić.

We wstępie do nowego tłumaczenia (którego sama nazwa już wzbudziła kontrowersje!), autorka tłumaczenia, Anna Bańkowska, napisała: „Podsumowując, przyznaję się do winy: zabiłam Anię, zburzyłam Zielone Wzgórze i pozbawiłam je pokoiku na facjatce. Proszę jednak o łagodny wymiar kary, zważywszy na to, że ktoś kiedyś musiał się podjąć tego niewdzięcznego zadania”. Tym zdaniem można niemalże podsumować całą „zbrodnię”, jakiej dokonała tłumaczka. Zawalczyła ona bowiem o to, aby polski czytelnik dostał do ręki jak najwierniejsze tłumaczenie Anne. Nie dziwi wszak nikogo fakt, że w kanadyjskim miasteczku na Wyspie Księcia Edwarda nie mogła mieszkać ani dziewczynka o imieniu Ania, ani Maryla czy Mateusz. Są to przecież typowo polskie wersje tych imion. Od dawna w tłumaczeniach przyjmuje się zasadę, że nazw własnych i imion się nie spolszcza. Dlatego czytamy z zamiłowaniem przygody Harrego, Percego, Frodo czy Katniss, a nie Henryka, Pawła, Fredka czy Kasi. Dlaczego tak bardzo boli nas Anne? Ponieważ od 110 lat (czyli od pierwszego tłumaczenia Ani na polski) przyzwyczailiśmy się do imienia Ania, a co więcej, zaadoptowaliśmy dziewczynkę!

Jak zaadoptowaliśmy? Zastanówmy się teraz przez chwilę, czy czytając pierwszy raz Anię, miałaś wrażenie, że pochodzi ona z innego kraju? Czy równie dobrze mogła mieszkać na Zielonym Wzgórzu gdziekolwiek w Polsce? Zgadza się, gdzieś w tekście uważny czytelnik wychwycił, że akcja dzieje się na Wyspie Księcia Edwarda, wiec to raczej nie jest w naszym kraju. Jednakże wszystkie opisy, imiona, nazwy tworzyły nieodpartą iluzję, że czytamy o losach naszej, polskiej Ani. Dlatego tak trudno nam się do niej zdystansować. Każde dziecko czekające na list z Hogwartu, wie, że nie pójdzie do szkoły w Polsce, ale dziecko maszerujące Białą Drogą Rozkoszy do Jeziora Lśniących Wód może tę świadomość zatracić. Tak samo jak przygody rudowłosej dziewczynki mogły się przytrafić każdemu (bardziej każdemu z XIX wieku, ale nie tylko).

Czy powinno się zatem wyrywać Anię z jej polskich „korzeni”? Sądzę, że jest to źle postawione pytanie. Nowe tłumaczenia Anne nie ma na celu „zabicia naszej Ani”, „zniszczenia dzieciństwa”, czy „zamachu na Marylę”, tylko na przybliżenie czytelnikowi jak najwierniejszego oryginałowi przekładu. Nowe tłumaczenie nie niszczy wcześniejszych, nie szkodzi im. Jeżeli wolicie nadal czytać naszą Anię, nic nie stoi na przeszkodzie! Nowe tłumaczenie daje nam jedynie wybór i możliwość lepszego poznania Anne stworzonej przez Lucy Maud Montgomery. Tym, co cieszy w całym tym zamieszaniu najbardziej, jest to, że Ania znów odżyła w pełni! Niezależnie od wybranego tłumaczenia, zachęcam, abyście przeczytały ją ponownie. Jest to przecież niesamowite, że biedna sierotka sprzed ponad stu laty potrafi nadal wywołać tak wielkie zamieszanie wokół swojej osóbki!