Kultura

Przemiany i przemijanie – refleksja na temat filmu pt. „Johnny”

Uwaga – artykuł zawiera spoiler filmu.

Moją pierwszą reakcją na sam zwiastun filmu Johnny było ewidentnie zaskoczenie. Gdy zaczęłam oglądać produkcję w kinie, zaskoczenie to rosło z każdą minutą, wzrastało też napięcie, by w końcu jedno i drugie przerodziło się w satysfakcję oraz wzruszenie. Tak, film
 o ks. Janie Kaczkowskim wzrusza. I to nawet nie w tak ckliwy sposób, jak sobie wcześniej wyobrażałam!

Powodem mojego zaskoczenia fabułą było to, że postać księdza Jana nie jest tak naprawdę główną postacią w filmie. Debiutujący dziełem na wielkim ekranie reżyser Daniel Jaroszek nie serwuje widzom klasycznego filmu biograficznego, choć oczywiście prezentuje chronologicznie najważniejsze wydarzenia z życia i działalności Kaczkowskiego, znanego w pewnym momencie chyba w całej Polsce kapłana. Tym razem historia jest opowiedziana
z perspektywy Patryka, dwudziestokilkuletniego chłopaka z Sopotu, dla którego codziennością jest nadużywanie alkoholu, branie narkotyków, przygodny seks, łamanie prawa. Można by zadać pytanie – co łączy księdza Jana z buntownikiem Patrykiem? Najpierw na pewno połączyła ich (przymusowa) współpraca na rzecz hospicjum, które stworzył Kaczkowski.
Z czasem jednak ich relacja przeradza się w wyjątkową znajomość. Dla mnie jest ona jak jazda na rollercoasterze – między innymi ze względu na wybuchowe charaktery, ale i poczucie humoru obu bohaterów. Przy tym warto wiedzieć, że ta przyjaźń miała miejsce naprawdę – film oparty jest na faktach (Patryk Galewski jest dziś szczęśliwym mężem, ojcem i cenionym w Trójmieście szefem kuchni).

Właśnie tę niezwykłą relację, między ekscentrycznym, wychodzącym poza schematy księdzem a młodym, zagubionym w życiu mężczyzną określiłabym głównym bohaterem obrazu. Kolejnym istotnym wątkiem jest funkcjonowanie samego hospicjum w Pucku: towarzyszenie umierającym pacjentom, ciągła styczność ze śmiercią, służba potrzebującym. Dużo słyszy się o przemijaniu, o sensie życia, o tym, by szczerze towarzyszyć odchodzącym ludziom, ale też o tym, by na co dzień samemu dawać z siebie jak najwięcej. Myślę, że przesłanie księdza Jana zostało zachowane i przekazane w nieprzytłaczającej widza dawce. W Johnnym czuje się autentyczność. No właśnie, to film o przemijaniu i o przemianie. Przemianie bohatera Patryka, przemianie jego relacji z księdzem Janem.

W kwestii formalnej mam wrażenie, że twórcy obrazu wykonali kawał dobrej roboty stawiając na częste ujęcia twarz z bliska czy dynamiczne przejścia kamery. W kilku momentach zastosowali grę świateł (przyznam, że czasem już do przesady), choć wydaje mi się, że w całym filmie dominują ciemne, stonowane barwy. Wprowadzają one widzów w dość poważny nastrój, chyba taki, który pomaga zamyślić się nad treścią i sensem tej produkcji, sensem słów głoszonych przez Kaczkowskiego.   

Nie sposób pominąć kwestii aktorów – obsada obfituje w znane nazwiska: Anna Dymna, Maria Pakulnis, Witold Dębicki. Ci świetnie wczuli się w swoje role. A szczególnie te postaci stworzone przez Dawida Ogrodnika i Piotra Trojana pozostają w pamięci na naprawdę długo. Ruchy, gestykulacja, charakter mowy Kaczkowskiego zostały przez Ogrodnika oddane na ekranie wprost niewiarygodnie. Nie zabrakło też specyficznego poczucia humoru i ciętego języka Johnny’ego, bez których przecież postać księdza Jana nie byłaby oddana w stu procentach. Z kolei rola Patryka jest według mnie na tyle prawdziwa i intrygująca, że śmiało mogę powiedzieć, że nie została jedynie „odegrana” przez Piotra Trojana. Aktor zwyczajnie wszedł w nią całym sobą. Gra aktorska jest dla mnie największym plusem Johnny’ego.

Chcę wspomnieć również o muzyce, która składa się na całość filmu. Wciąż jej słucham, nawet po kilku tygodniach od tamtych ostatnich przeżyć w kinie. M.in. hiphop, pieśni kościelne, Dawid Podsiadło – wszystkie wkomponowane w obraz kawałki, razem z niespodziewanymi zwrotami akcji, dynamizmem stanowią o pewnej, jak to zaczęłam określać, „teledyskowości” filmu. Czasem jest już nieco przesadzona i może przerysowywać film. Mimo to uważam, że reżyser, znany dotąd przede wszystkim z tworzenia klipów muzycznych, dobrze wykorzystał w Johnnym swoje doświadczenie.

Film Johnny skłania do refleksji i bardzo dobrze! Myślę, że jeśli ktoś jeszcze nie słyszał o ks. Janie Kaczkowskim, jest to właściwa okazja, by zapoznać się z jego przesłaniem.