Relacje

Nie spieszmy się kochać – o czasie w związkach

Bardzo często ludzie narzekają na to, że wszystko w świecie jest teraz pozbawione wyjątkowości. Angażują się w różne spirytualistyczne, skrajne doświadczenia tylko po to, aby w końcu „coś poczuć”. Nie zastanawiają się przy tym, że to właśnie my sami, a nie kto inny, z tej cudowności obdzieramy własną egzystencję. Jednym z obszarów naszego codziennego życia jest związek miłosny z drugim człowiekiem.

Współczesny świat wmawia nam, że w takiej relacji najważniejszy jest pośpiech. Poznajemy chłopaka, na drugiej randce lądujemy z nim w łóżku, a po trzeciej się do niego przeprowadzamy i zaczynamy żyć jak małżeństwo. Kiedy po pół roku związku nie mieszkamy razem, wszyscy zszokowani nas się pytają – to skąd chcecie wiedzieć, czy będziecie do siebie pasowali? Czy wytrzymacie ze sobą? Ja za to mam inne pytanie – gdzie w tym całym pędzie jest czas na to, aby celebrować cud, jakim jest poznawanie drugiego człowieka, zakochiwanie się w nim i w końcu miłość do niego?

Etap pierwszy – „końskie zaloty”

Nie ważne, czy poznajesz chłopaka przez wspólnych znajomych, na wyjeździe, w klubie, czy przez Internet. Ważne jest to, że wchodzicie w pierwszy etap swojej znajomości, czyli w etap „końskich zalotów”. Niezależnie, ile macie lat, to jest właśnie ten czas na podchody, wybadanie drugiej osoby, imponowanie jej i popisywanie się przed nią. To jest ten czas kompletnego szaleństwa, kiedy nie wiemy, czy ta druga osoba odwzajemnia nasze uczucia, jesteśmy pełni nadziei i lęku, szukamy nieustannie potwierdzenia emocji naszego wybranka. Spotykamy się, poznajemy, podrywamy! Czyż to nie piękne? Że każdy z nas nadal potrafi całkowicie stracić głowę dla kogoś obcego, że potrafimy tak wiele wykrzesać z siebie inicjatywy, aby zainteresować tę drugą osobę – sobą?

Etap drugi – żółtodzioby związkowe

Udało się, okazało się, że oboje robimy z siebie kompletnych szaleńców tylko po to, aby związać się ze sobą. Znamy się tydzień, miesiąc, rok, ale jeszcze nie byliśmy nigdy PARĄ. Co za staromodne słowo! A takie pełne uroku i słodyczy. Nieważne, w ilu już byliśmy związkach wcześniej, w tym konkretnym jesteśmy kompletnymi żółtodziobami. Na szczęście – oboje. Razem możemy dogadywać, co nam się podoba, jakie zachowania nam nie pasują, czego tak właściwie od siebie nawzajem oczekujemy.

Etap trzeci – ślepe zakochanie

Kto z nas tego kiedyś nie przeżył? Przecież on jest doskonały! Kocham go, to chodzący ideał! Ile ja miałam szczęścia, że go spotkałam, jest taki cudowny i przystojny! Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamień. To jest cudny etap związku, pełen szalonych porywów miłości, wielkich gestów i kompletnego otumanienia. Świetnie! Tylko nie jest to dobry moment na podejmowanie ważnych decyzji, takich jak wspólne mieszkanie, pies, kredyt, dziecko, czy ślub. Pozwólmy sobie być głupimi, przepełnionymi emocjami, irracjonalnymi, ale bez zbyt wielkich konsekwencji. Cieszmy się tym czasem, tak szybko przemija.

Etap czwarty – rutyna związkowa

Proszę nie mylić z rutyną małżeńską! To jest zupełnie inna rutyna. To jest ten etap, w którym jesteśmy już doświadczoną parą, widzimy swoje słabości i je akceptujemy. Uczymy się razem podejmować decyzje, rozmawiamy o wspólnej przyszłości i wspieramy w codziennym życiu. To jest czas spokoju, czas w którym możemy się zastanowić nad naszą relacją. Czas, w którym cieszymy się tylko sobą nawzajem, ale już bez poprzedniego szaleństwa. To jest czas narodzin MIŁOŚCI.

Etap piąty – szał narzeczeństw

Jest! W końcu jest ten wymarzony, upragniony pierścionek! Teraz świat staje na głowie po raz pierwszy. O rany, co to będzie? Trzeba wszystkim powiedzieć, trzeba wybrać salę weselną, trzeba dogadać księdza, wybrać nauki przedmałżeńskie, suknie, kwiaty, zaproszenia… Wszystko! Teraz już nie ma czasu na rutynę, teraz pora działać! Macie niepowtarzalną okazję sprawdzić się jako drużyna. Jeśli dobrze potraficie współpracować przy organizacji ślubu i wesela, istnieje duża szansa, że będziecie równie dobrze współpracować jako małżeństwo.

Etap szósty – małżeństwo

Ponieważ mój tekst był o związkach, to tak jak w porządnym filmie mogłabym napisać w tym miejscu – The end. To już koniec JA, a Wielki Początek MY.

I czy to nie jest piękne? Czy życie naprawdę jest pozbawione magii i cudowności? Czy właśnie ta magiczna podróż nie jest idealnym przykładem tego, jak wspaniałe jest życie? Cieszmy się tym, co mamy i nie spieszmy się. Obiecuję, że czas wspólnego mieszkania i codzienności przyjdzie szybciej, niż byśmy sobie życzyli. A teraz cieszmy się tym, co mamy i zobaczmy, jak niezwykłe i cudowne to jest!